Fot. @ide.na.rower

W drugiej części poradnika jak rozpocząć przygodę z kolarstwem torowym napiszę o rowerze, ciuchach, czy trenować samemu czy z trenerem, i czy start lotny na 200 ma coś wspólnego z lataniem.

Kilka dni temu pisałam o tym kto może jeździć na torze, jak poruszać się po welodromie i czy jest to bezpieczne > TUTAJ

Ostre Koło

Na torze jeździmy na tak zwanym „ostrym kole”, i choć nazwa ta brzmi dla nowicjuszy zaskakująco – by nie powiedzieć: strasznie, nie jest to jednak nic strasznego, wymaga to tylko kręcenia pedałami bez przerwy. W rowerze torowym nie ma „wolnego biegu” pozwalającego na zaprzestanie kręcenia podczas jazdy; takie rozwiązanie część z Was może pamiętać z dziecięcych rowerków- ja na przykład pamiętam, ale to pewnie kwestia wieku. Rower torowy, to rower z bezpośrednim przełożeniem, zmuszający nas do stałego kręcenia, nieposiadający hamulców oraz przerzutek. Nie da się puścić korby, przestać pedałować, zwyczajnie … kręć głupia kręć od startu do zatrzymania. Oczywiście jest to rower z jednym tylko przełożeniem, więc ruszenie nim z miejsca wymaga nakładu znacznej siły, bo jedziemy na tym samym przełożeniu, na którym jechać będziemy ze znacznie większą prędkością przez cały późniejszy dystans. Wierzcie mi, niektórym taka jazda służy, i po sezonie na torze, nabywając technikę, przestają stanowić zagrożenie w peletonie.

Istotne dla zastanawiających się nad rozpoczęciem swojej przygody z torem, jest to, że nie trzeba posiada własnego roweru torowego. W Pruszkowie rowery można wypożyczyć. Wystarczy telefon do Wypożyczalni Rowerów „Ostre Koło” i Pana Jurka Brodawki (tel. +48 602 394 385) by zarezerwować rower i rozpocząć przygodę torowca. Wypożyczenie roweru i wejście na tor to obecnie koszt 45 zł.

Trzeba jednak pamiętać, że dla nas amatorów tor dostępny jest w konkretne dni i godziny:
– poniedziałek, wtorek, czwartek, piątek od 19:30-21:00,
– soboty, niedziele od 8:00-9:30.

Kluby kolarskie lub inne zorganizowane grupy teoretycznie mają możliwość wynajęcia toru (by to uczynić należy napisać na: marketing@pzkol.pl ), trzeba jednak pamiętać, że na torze trenuję kadra narodowa, liczne kluby, odbywa się sporo imprez i znalezienie wolnych godzin i dni nie musi być wcale prostym zadaniem.

W czym i z czym na tor

Nie będzie to tekst, znany każdej kobiecie o tym, że znowu nie mam się w co ubrać… Na tor ubieramy się w sposób zbliżony do każdego treningu szosowego, naturalne są więc lajkry i obcisłe stroje kolarskie, nie tylko po to by było nam wygodnie. Temperatura na torze ma ok 18-20 C, nie trzeba więc obawiać się chłodu. Zupełnie zaś na poważnie bezwzględnie zabieramy kask, nie zapominamy o okularach (na torze się pyli, a powietrze jest dość suche), oraz rękawiczki, czyi wszystko to, co zabieramy ze sobą na każdy inny trening.

Kiedy stajesz się profesjonalistą lub choćby do tej roli tylko aspirujesz zapewne zaczniesz rozglądać się za prawdziwym obuwiem torowca, najlepiej takim zrobionym na miarę, ale. Na początek wystarczą zwykłe buty rowerowe i pedały zatrzaskowe (te ewentualnie można wypożyczyć wraz z rowerem). Wbrew pozorom na początku przygody z torem nie ma wielkiego znaczenia, czy będziemy mieli buty szosowe, mtb, każde będą lepsze niż tradycyjne noski czy niebezpieczne na torze platformy, z których noga po prostu będzie się zsuwać. A na torze nieplanowane choćby chwilowe rozstanie się z pedałem do rzeczy najprzyjemniejszych nie należy; wiem coś o tym, bo na Mistrzostwach Polski w Łodzi, oczywiście w czasie jazdy na wirażu, wypiął mi się but i uwierzcie mi, nie chcecie się przekonać, jakie jest to uczucie.

Jazda na torze jaka jest

Nie znam nikogo, kto po pierwszej wizycie na torze nie ma nóg jak z przysłowiowej waty, ja bynajmniej cała czułam się jakby zeszło ze mnie powietrze. Kiedy pierwszy raz jeździłam pod bandą (to znaczy w najwyższym punkcie na wirażu, czyli wysoko nad ziemią przy dużej stromiźnie toru) nogi były dosłownie jak z waty; jazda za derną (specjalny rodzaj motocykla torowego, za którym jeżdżą zawodnicy na torze w niektórych konkurencjach) i znów wystąpiło to uczucie ekscytacji, ale zarazem i stresu, zaś na koniec pojawiło się ogromne zmęczenie .

Trening trwający 1,5 godziny potrafi dać w kość, równie mocno jak przejechane 100 km na szosie. Gdy twoje tętno kilkukrotnie zbliża się do szczytu możliwości, musisz wiedzieć, że potem będzie bolało; mnie na początku bolało, i to bardzo. Cóż; ale jak to już jest musi boleć na treningu, by mniej bolało na wyścigu. Ciągłe kręcenie daje popalić, ale zmęczenie wynika też z ciągłej koncentracji, oraz z tego, że tor zwyczajnie zachęca by dokręcać, by dawać z siebie więcej i więcej. Taki jest po prostu tor. Uzależniający. Wciągający. Fascynujący.

Samemu czy z trenerem

Na drugie imię powinnam mieć Zosia, bo określenie Zosia Samosia to cała ja, ale czasem nawet moja wewnętrzna Zosia wie, że w treningu dalej sama nie zajedzie. Powiem Wam szczerze, że moje pierwsze wejście na tor odbyło się w dużej damskiej grupie nowicjuszek pod czujnym okiem trenera. Na samodzielną wyprawę na pruszkowskie deski toru zabrakło mi zwyczajnie odwagi. Z perspektywy czasu jednak wiem, że wszystko zależy od nas. Nie ma nic złego w tym, że pierwsze kroki postawimy sami, że oswoimy się z rowerem, pokręcimy się po dolnej części toru, jednak w pewnym momencie prawdziwe postęp możemy zrobić tylko dzięki wsparciu trenera. Bo tak naprawdę, co ostatniego można o torze powiedzieć, to że jest to tylko nudna jazda w kółko…

Trening na torze to wbrew pozorom nie jest tylko jazda w kółko; może być pasjonujący i bardzo ciekawy, tak samo jak ciekawe i zróżnicowane są dyscypliny kolarstwa torowego.

Trener od toru – nie wymienię na nowszy model

Jako, że w planach mam dalszy rozwój na niwie torowej, więc w realizacji tych planów wspiera mnie trener Krzysztof Spławski (krzysztofsplawski.pl), który prawdziwym torowcem był i jest, i korzystanie z jego wiedzy jest bodźcem dla realnego rozwoju.

Niesamowitym doświadczaniem jest pojechać 200 metrów z lotu (znaczy – ze startu lotnego) z trenerem, który wykrzykuje tuż obok co i jak ma wyglądać. Krzysztof jako jeden z pierwszych na deskach pruszkowskiego welodromu organizował treningi na torze przeznaczone dla amatorów, obecnie z powodzeniem szkoli też dzieci.

Wiecie jak go poznałam? Jak to się mówi, że przypadki chodzą po ludziach, tak po mnie przeszły w Łodzi, mówiąc dosadnie – rozjechały mnie. Po niecałych trzech miesiącach treningów na torze, za namową koleżanki postanowiłam odczarować jeden taki betonowy welodrom w Łodzi. Przyznam, nawet że jednemu koledze powiedziałam, że wygram organizowane tam sprinty. On chyba za bardzo nie uwierzył, a ja nie miałam przygotowanego żadnego tłumaczenia w przypadku niepowodzenia, wypadało więc po prostu zrealizować to przedwczesne, zdawałoby się, tylko mielenie językiem. Nie znając jeszcze specjalnie zasad (tak możecie się śmiać, ale lektura teoretycznych przepisów nie spowodowała nagle, że wiedziałam, jak i co należy pojechać w praktyce), umiejąc tylko w miarę dobrze rozkręcać, na własnym rowerze, który miałam już całe oszałamiające dwa tygodnie, wystartowałam w Mistrzostwa Polski Masters i Cyklosport w Konkurencjach Torowych. Cóż; i jak na debiutanta przystało zostałam Mistrzynią Polski w sprintach… Oczywiście, po mojemu z przygodami, bo eliminacje ledwo przechodzę…tak bywa, gdy but wypina się niespodziewanie na wirażu, o czym już wspominałam. W sprintach kluczową rolę odgrywa taktyka oraz zaskoczenie, a po trzech miesiącach treningu jeszcze raczej się na tym nie znasz; tu pojawia się trener Krzysztof. On mnie wówczas nie znał, ale ja już wiedziałam, że podpowiada mi nie byle kto, tylko utytułowany torowiec i taka na szybko zmontowana współpraca pozwoliła mi odnieść piękną wygraną, a biorąc pod uwagę, że moja drabinka eliminacyjna nie była łatwa, nie można powiedzieć że to był tylko mój fart. Za pomysły, taktykę i podpowiedzi jak to zrobić pozostanę zawsze wdzięczna , bo cóż; ja tylko kręciłam nogami najszybciej, jak umiem…

Przełom łódzki

W Łodzi nastąpił mój mentalny przełom, bo prawdą jest, że sukcesy uskrzydlają. W wyniku mojego dobrego startu w Łodzi był późniejsze debiut w torowych wyścigach tandemów na dechach Pruszkowa. To już na zupełnie inna historia, nie tylko o rowerach, ale o świetnych ludziach, o przyjaźni i prawdziwej walce i trochę może o planach na przyszłość.

Dlatego też, jeśli chcesz doświadczyć czego nowego, czegoś innego od jazdy na szosie (pora zimowa sprzyja szukaniu innych rozwiązań treningowych) zapomnieć o hamulcach i na ostro zasuwać, aż kwintesencją staną się słowa ciemność, widzę ciemność, ciemność widzę (nie idź lepiej w tę stronę!) powinieneś spróbować jazdy na torze. To nie jest sport dla elit, wybrańców, a jeśli mieszkasz w okolicach Warszawy to zwyczajnie nie powinieneś szukać żadnych wymówek.

Dlaczego? Bo jazda na torze bez wątpienia:

  • zwiększa świadomość prędkości, odległości i przestrzeni, poprawia umiejętność kontroli nad rowerem, ale też przewidywania zachowań innych zawodników,
  • pozytywnie wpływa na płynność pedałowania i kadencję (właśnie dlatego, że na torze zwyczajnie nie da się nie kręcić),
  • znacznie poprawia umiejętności sprinterski i finisze; a jeśli się ścigasz to zwyczajnie się przydaje i na szosie, jak i mi się już nie raz przydało,
  • ale co najważniejsze, jazda na torze daje niesamowitą frajdę i satysfakcję pozwala przełamywać własne bariery i zwyczajnie uskrzydla.

Gdy po raz pierwszy pojedziesz 200 metrów ze startu lotnego, to uwierz – już nigdy nie zapytasz, co to ma wspólnego z lataniem. Uwierz! Start lotny na 200 ma bardzo wiele wspólnego z lataniem, po prostu uwierz.

A najlepiej sam się o tym przekonaj.