Maciej Mikołajczyk: Zacznijmy standardowo – jak zaczęła się twoja przygoda z kolarstwem torowym? Kiedy złapałeś bakcyla?
Adrian Tekliński: W moim życiu sport jest od zawsze. To zasługa moich rodziców. Do kolarstwa trafiłem wcześnie i od pierwszego dnia wiedziałem, że właśnie tę dyscyplinę chciałbym uprawiać. Dlaczego tor? Bo po prostu wychodziło mi to najlepiej. Nigdy nie byłem typem maratończyka, a trenerzy dostrzegli moje predyspozycje szybkościowe, które są niezbędne w tej odmianie kolarstwa. W wieku juniora dostałem się do reprezentacji Polski, co było moim największym marzeniem z dzieciństwa. Pojawiły się medale z mistrzostw Europy i wielkie tęczowe marzenie, na które musiałem czekać dwanaście lat.
W kwietniu 2017 roku osiągnąłeś bez wątpienia swój największy sukces w dotychczasowej karierze. Zdobyłeś tytuł mistrza świata w scratchu. Z jakim nastawieniem leciałeś do Azji? Celowałeś w medal?
– Jeśli chodzi o sam czempionat, to potoczyło się dla mnie wszystko jak ze snu. Był to po prostu mój dzień. Taktyka, której nie miałem, chłodna głowa, o którą w moim przypadku jest ciężko i swego rodzaju flow pozwoliły mi w końcu pojechać wyścig o mistrzostwo świata tak, jak to sobie wymarzyłem.
Jak wspominasz pobyt w Hongkongu? Nie miałeś problemu z aklimatyzacją?
– Samo miejsce rozgrywania mistrzostw było niezwykłe. Aklimatyzacja przebiegła odpowiednio, dzięki temu, że mogliśmy pojechać tam wcześniej. Profesjonalna otoczka polskiej reprezentacji na tych mistrzostwach także zrobiła swoje. Przyjechaliśmy z ekipą telewizyjną z TVP, co też poważnie wpłynęło na motywację całego naszego zespołu.
Twoja koronna konkurencja, czyli scratch nie znajduje się obecnie w programie igrzysk olimpijskich. Jak uważasz – dlaczego?
– Zgadza się. Scratch jako konkurencja nie występuje w programie igrzysk olimpijskich. Moim zdaniem jest to spowodowane tym, że UCI jako organizacja jest bardzo słaba. Mi jako zawodnikowi oraz osobom, które na co dzień zajmują się kolarstwem torowym, często ciężko jest zrozumieć przepisy pisane na kolanie, które czasem nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Może dlatego, że UCI zajmuje się takimi bzdurami, jak dopuszczalna wysokość skarpetek, a nie np. tym, że na igrzyskach olimpijskich jedzie tylko osiem zespołów kolarzy torowych w konkurencji drużynowej, co ewidentnie zabija dyscyplinę od środka i negatywnie wpływa na jej popularyzacje. Niestety cierpią na tym federacje takie jak Polska. Porównując z pływaniem lub lekkoatletyką, która ma podobną charakterystykę, gołym okiem widać, że w tych dyscyplinach praktycznie każda z konkurencji jest rozgrywana na igrzyskach, przez co np. Amerykanin Michael Phelps mógł z tej sportowej imprezy wracać z ośmioma złotymi medalami.
W ostatnim czasie roi się od sukcesów torowców na szosie. Sztandarowym przykładem jest kariera Marka Cavendisha. Czym jest to spowodowane?
– Kolarstwo torowe od lat dostarcza zawodników światowej klasy do zawodowego peletonu. Sądzę, że to kwestia naszego środowiska, a raczej braku wiedzy merytorycznej i systemu jak to zrobić, żeby się dało, skoro Wielka Brytania, Australia i Włosi potrafią, to dlaczego w Polsce jest z tym tak trudno. Na pewno powodem takiej sytuacji nie jest tylko brak pieniędzy.
Ty sam zamieniłeś szosę na welodrom. Twoja decyzja była chyba strzałem w „dziesiątkę”. Długo nad nią myślałeś?
– Właściwie to zamieniłem tor na tor. Przez większość kariery ścigałem się na torze jako sprinter. Obrazując, to tak jakbym zamienił biegi sprinterskie na 100 metrów z rywalizacją na 3000 metrów z przeszkodami. Do tego niezbędne było znalezienie grupy szosowej, w której mógłbym walczyć na szosie. Zaufał mi wtedy Zbigniew Szczepkowski i znalazłem się w kontynentalnej grupie Bank BGZ. Początki nie były lekkie, ale spodziewałem się, że nie będzie łatwo. Potrzebowałem sporo czasu, aby zaadoptować się do innego rodzaju wysiłku.
Jeszcze niedawno poważnie zastanawiałeś się nad zakończeniem kariery. Co od tego czasu się zmieniło?
– Po moim największym sukcesie, który na potrzebę chwili był odpowiednio sprzedany, znalazłem się w trudnej sytuacji życiowej. Oczekiwania były wysokie, a ja sam musiałem się martwić, jak poradzić sobie z normalną egzystencją. Do tego fakt i świadomość, że tego roku kolarstwo miało prawie dwadzieścia milionów złotych od ministerstwa sportu i sponsorów podcięło mi skrzydła i po prostu mnie wkurzyła. Wtedy na własnej skórze zrozumiałem, że w tym polskim kolarstwie nie do końca chodzi o dobro zawodników. Ta sytuacja wiele mnie nauczyła. Moje podejście do ludzi w tym sporcie też się zmieniło, jednak mam przed oczami cel i są nim mistrzostwa świata w Pruszkowie. Mogę obiecać, że stanę na głowie, żeby być dobrze przygotowany do startu w tych zawodach.
Zmieńmy na chwilę temat. Co lubi jeść Adrian Tekliński? Jak wygląda twoje codzienne menu?
– Ostatnio jestem fanem kuchni chińskiej, chociaż, jak na kolarza przystało, moim światem są smaki włoskie. Lubię lekkie jedzenie. Od zawsze uważam na to, co jem, ale taki mam już zawód. Moje babcie zawsze jak wracałem z długich wyjazdów, przygotowywały dla mnie pierogi ruskie, które uwielbiam do dziś i mogę ich zjeść naprawdę dużo.
Jak zachęciłbyś młodych ludzi do uprawiania właśnie kolarstwa torowego? Od kiedy powinni zacząć trenowanie tej dyscypliny sportu?
– Kolarstwo torowe jest dobrym uzupełnieniem startów szosowych. Uczy techniki, kontroli roweru, dokładności pedałowania, podnosi też walory szybkościowe. Praktycznie każdy młody zawodnik, trafiający do kolarstwa, ma możliwości sprawdzenia swoich sił. Tor jest bardzo wymierny i polecam go wszystkim tym, którzy kochają prędkość, a nie do końca czują się komfortowo na długich alpejskich wspinaczkach.
Muzyka towarzyszy Tobie w treningach. Mógłbyś zdradzić czego słuchasz?
– Muzyka? Metallica. W sumie w tej kwestii nie mam nic więcej do dodania.
Kalendarz Pucharu Świata w kolarstwie torowym składa się zaledwie z czterech lub pięciu rund. Czemu jest taki ubogi w porównaniu np. z terminarzem sezonu skoków narciarskich?
– Jeśli chodzi o Puchary Świata w kolarstwie torowym i porównanie do skoków narciarskich, to tutaj jak w każdym sporcie o hierarchii dyscypliny decydują telewizja i media. Skoków nie uprawia przecież więcej ludzi, niż kolarstwa torowego, a po prostu jest dobre lobby, które potrafiło sprzedać to szerszej publiczności. Teraz praktycznie każdy wie, o co chodzi z notami. UCI nie do końca potrafi takie rzeczy wytłumaczyć i pokazać, stąd ta różnica. Niektóre konkurencje torowe są naprawdę bardzo pasjonujące, nieprzewidywalne i efektowne, ale ja na pewno nie jestem w tej kwestii obiektywny.
Z Adrianem Teklińskim rozmawiał Maciej Mikołajczyk