fot. Michał Kapusta / natorze.pl

Dzięki uprzejmości Tissot Timing, firmy odpowiadającej podczas Tissot UCI Mistrzostw Świata w kolarstwie torowym w Pruszkowie za pomiar czasu, mogliśmy poznać kulisy chronometrażu. Zdradzał je nam ekspert Tissot Timing, z którym mieliśmy okazję porozmawiać. Zapraszamy do przeczytania wywiadu. 

Przy jakich zawodach w kolarstwie torowym miałeś okazję dotychczas pracować? 

Gdybym miał wymieniać wszystkie, to byłaby to bardzo długa lista. Spośród tych większych miałem okazję pracować przy sporej liczbie mistrzostw świata i Pucharów Świata. Natomiast do tych największych i najważniejszych należą igrzyska olimpijskie w Londynie i w Rio de Janeiro. Ponadto pracowałem przy Igrzyskach Europejskich w Baku, ale nie przy kolarstwie torowym, a przy BMX-ach i kolarstwie górskim oraz szosowym.

Jakimi kwalifikacjami trzeba się wykazać, aby otrzymać pracę, jaką wykonujesz? 

Trzeba orientować się w informatyce, w szeroko pojętej elektronice i mówić w języku obcym – najlepiej po angielsku na poziomie swobodnej komunikacji. Mile widziany jest również język francuski, ponieważ cała nasza ekipa jest z francuskojęzycznej części Szwajcarii.

Czy twoja praca w Tissot łączy się z zainteresowaniem kolarstwem?

Oczywiście, że tak. Myślę, że aby w ogóle być w stanie przyjść do tej pracy, trzeba lubić ten sport. Chociażby ze względu na to, że godziny pracy są bardzo długie i wyczerpujące. Gdyby ktoś nie lubił kolarstwa, nie byłby w stanie tego wytrzymać. Na przykład tutaj, w Pruszkowie, zawody trwają codziennie od 15:00 do 22:00, a dodatkowo musimy być przynajmniej dwie godziny przed ich rozpoczęciem, co daje niekiedy nawet dwanaście godzin spędzonych na welodromie.

Powiedz proszę na czym i na jakich urządzeniach opiera się system pomiaru czasu Tissot?  

Mamy system składający się z trzech rodzajów urządzeń pomiarowych: z taśm kontaktowych, systemu transponderów i z systemu fotofiniszu. Z nich wszystkich spływają dane do – nazwijmy to – centrali, którą roboczo nazywamy „quantumem”. Wewnątrz „quantuma” mamy system główny i system zapasowy, który zbiera dane i wysyła je dalej. Te dane są przesyłane do systemu zarządzania danymi, czyli do dwóch komputerów posiadających oprogramowanie pozwalające na zarządzanie tymi danymi – takimi, jak wprowadzanie nazwisk zawodników i przypisywanie do nich czasów itd. Z tego systemu dane są wysyłane dalej, do różnych wyjść, czyli przykładowo na tablicę umieszczoną na welodromie, na stronę tissottiming.com oraz do systemu CIS, czyli systemu informacyjnego dla komentatorów telewizyjnych. Wszystkie oficjalne dokumenty, które są drukowane pochodzą również z tego systemu. Następnie mamy transpondery, czyli system aktywnych chipów identyfikujących zawodników przejeżdżających przez pola magnetyczne wytworzone na pętlach indukcyjnych, które są umiejscowione w punktach pomiaru czasu, czyli na finiszu oraz na dwóch liniach wyścigu na dochodzenie. Jest także wreszcie system fotofiniszu. Jest to niejako system dodatkowy i najczęściej jest używany w przypadku, gdy pozostałe dwa systemy nie dają nam satysfakcjonującego rezultatu. Czyli na przykład, gdy różnica w czasie podawanym z tych systemów jest zbyt mała. Jeśli zdarza się, że wynosi ona trzy tysięczne sekundy lub dziesięć tysięcznych sekundy, to wtedy kolejność zawodników jest dodatkowo sprawdzana w fotofiniszu.

Podczas oprowadzania nas po torze powiedziałeś, że zdarzył się przypadek ex aequo? Mógłbyś o nim opowiedzieć? 

Tak, zdarzyło się, że podczas finału sprintu mężczyzn podczas jednych z zawodów, przy których pracowałem, w trzecim, decydującym wyścigu obaj zawodnicy wjechali na linię mety równocześnie. Wówczas nie byliśmy w stanie stwierdzić, który z nich był pierwszy, ponieważ każdy system, włącznie z fotofiniszem, pokazywał dokładnie to samo.

fot. Michał Kapusta / natorze.pl

Ile w tamtej sytuacji trwała analiza danych, by posiąść stuprocentową pewność, że nie da się wyłonić jednego zwycięzcy? 

Trwało to nie dłużej niż pięć minut. Zazwyczaj wygląda to w ten sposób, że sędziowie odpowiedzialni za stwierdzenie, kto jest pierwszy analizują zdjęcie fotofiniszu. Ostatecznie stwierdzili, że jest to niewykonalne, ponieważ wszystko zgadzało się co do jednego piksela. Uznali więc tę sytuację za ex aequo i przyznali dwa złote medale.

Rozmawiamy tuż przed rozpoczęciem trzeciego dnia mistrzostw świata w Pruszkowie. Powiedziałeś przed chwilą, że dziś będziesz pracował „przy telewizji”. Co to oznacza? 

W tym przypadku do moich obowiązków należy komunikowanie się z produkcją, czyli z przede wszystkim z reżyserem i zsynchronizowanie grafik telewizyjnych z tym, co telewizja w danym momencie pokazuje. Polega to na tym, że w oprogramowaniu, którym zarządzam przygotowuję grafiki – takie jak nazwiska zawodników, biegnący czas itp. Następnie w porozumieniu z reżyserem wysyłam te grafiki do telewizji, z założeniem, że jest to strumieniowane. Czyli wyobraźmy sobie, że jestem podłączony prze duży kabel HDMI (chociaż oczywiście tak nie jest) i wyświetlam to na jakimś monitorze. Wniosek z tego jest taki, że jeśli ja się pomylę, to cały świat to zobaczy.

Czyli na przykład mógłbyś z Harriego Lavreysena zrobić Jeffreya Hooglanda?

Tak. Albo wstawić jakąś grafikę w nieodpowiednim miejscu – na przykład listę startową wyświetlić na ujęciu pojedynczego zawodnika. Gwarantuję, że reżyser transmisji nie byłby z tego zadowolony. Trudność tej pracy polega na tym, że wszystko dzieje się na żywo i nie ma miejsca na powtórki. Jeśli popełnię błąd, to on zostanie – zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy ludzie robią chociażby zrzuty z ekranu rozprzestrzeniające się w Internecie z prędkością światła.

fot. Michał Kapusta / natorze.pl

Musiałeś przyzwyczaić się do tego rodzaju presji? Na początku pracy przeszkadzała tobie bardziej? 

To jest głównie doświadczenie, więc oczywiście – na początku jest straszna presja, a później wiele zależy od reżysera. Jeśli reżyser jest spokojny, to zazwyczaj nie ma dużo stresu, a jeśli nie jest spokojny to wręcz przeciwnie. Kolejną rzeczą, która może przeszkadzać w tej pracy jest bariera językowa. Tutaj, w Pruszkowie, reżyser jest Francuzem, więc komunikacja jest po francusku, ale nie zawsze jest możliwe porozumiewanie się po angielsku czy po francusku. Byłem już na zawodach, podczas których reżyser był Koreańczykiem i nie mówił po angielsku, więc korzystaliśmy z pomocy tłumacza. To było dużym problemem, ponieważ czasami trudno było się zsynchronizować. Czasami ujęcia trwają po pięć sekund i w tym czasie trzeba się zmieścić z grafiką. Zatem w takich sytuacjach dobrze jest mieć doświadczenie i potrafić przewidywać, co reżyser chciałby w tym momencie wyświetlić na ekranie.

Ma to dla ciebie jakiekolwiek znaczenie, że teraz pracujesz przy mistrzostwach świata, które odbywają się w Polsce, twoim rodzinnym kraju? 

Prawdę mówiąc odcinam się od tego, natomiast jeśli idzie o stronę organizacyjną, to jest to bardzo duże ułatwienie, ponieważ wszystkie sytuacje problemowe mogę rozwiązywać bez bariery językowej. Jest to bardzo istotne, ponieważ nastawienie organizatorów jest zupełnie inne i można komunikować się bardzo sprawnie.

W Pruszkowie rozmawiała Marta Wiśniewska

 

Poprzedni artykułZawrót głowy
Następny artykułPruszków 2019: 700 rowerów, 2000 kół – statystyki MŚ w kolarstwie torowym
Marta Wiśniewska
Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. W kolarstwie szosowym urzeka ją estetyka tej dyscypliny stojąca w opozycji do cierpienia. Amatorsko jeździ na rowerze górskim i szosowym, przejeżdżając kilka tysięcy kilometrów rocznie.