W piątek ma zapaść ostateczna decyzja co do tego, czy Victor Campenaerts (Lotto-Soudal) podejmie próbę pobicia rekordu świata w jeździe godzinnej, który należy obecnie do Bradleya Wigginsa (54,526 km). Na przeszkodzie mogą stanąć pieniądze.
Victor Campenaerts myślał o podjęciu próby złamania rekordu świata w jeździe godzinnej na torze już od dłuższego czasu. Opinia publiczna dowiedziała się o tym po mistrzostwach świata w kolarstwie szosowym w Innsbrucku, gdzie Belg zdobył brązowy medal w jeździe indywidualnej na czas.
Ostatnio trenował w Namibii, ponieważ panują tam zbliżone warunki klimatyczne do tych w Meksyku, gdzie Campenaerts chce bić rekord. Ponadto ten afrykański kraj położony jest na podobnej wysokości nad poziomem morza.
O ile 27-latkowi nie zabrakło zapału do tego – nie da się ukryć – bardzo wymagającego i trudnego pod wieloma względami wyczynu, to mogą być kłopoty z pozyskaniem sponsora. Potrzebna jest bowiem niemała kwota wynosząca przynajmniej 100 tys. euro.
Powiedziano mi, że 100 tys. euro to jest absolutnym minimum. W tej cenie zawierają się sprzęt, podróż do Meksyku, pobyt tam, namiot imitujący warunki panujące na dużej wysokości, koszty związane z obsługą, wynagrodzenie dla mojego trenera itd.
– wyliczał Campenaerts na stronie internetowej HLN.be.
Mimo niepewności Belg zapewnił, że trenował tak, jakby wiedział, iż na pewno podejdzie w połowie kwietnia (bo na ten termin pierowotnie zaplanowano to wydarzenie) do pobicia rekordu.
Trenowałem tak ciężko, jakbym wiedział, że to się wydarzy. Musiałem tak robić, jeśli chcę mieć jakąkolwiek szansę na pobicie tego rekordu. Gdybym po prostu czekał na zielone światło, mogłoby być za późno, ponieważ nie osiągnąłbym na czas odpowiedniej formy
– wyjaśnił Victor Campenaerts.