fot. Tommaso Pelagalli/SprintCyclingAgency/UEC

Po mistrzostwach Europy w Grenchen, a przed Pucharem Narodów w Dżakarcie, porozmawialiśmy z Wojciechem Pszczolarskim. Polski średniodystansowiec opowiedział nam o kontynentalnym czempionacie, specyfice sześciodniówek, a także trwających kwalifikacjach do Igrzysk Olimpijskich w Paryżu.

Jednym z reprezentantów Polski, który startował w zakończonych przed tygodniem mistrzostwach Europy w Grenchen był Wojciech Pszczolarski – dwukrotny mistrz kontynentu elity w wyścigu punktowym. Polak wystartował w Szwajcarii właśnie w tej konkurencji, a także w madisonie, w parze z Szymonem Sajnokiem. W obu wyścigach zajął 11. pozycję.

– Na pewno nie oczekiwałem takiego wyniku, 11. miejsce w madisonie i wyścigu punktowym mnie nie zadowala. Liczyłem na dużo więcej, szczególnie w wyścigu punktowym. W madisonie ósemka byłaby zadowalająca w tym momencie, w jakim jesteśmy kadrowo. Takie były te zawody, ale z tego co widzę, to wiele osób, nie tylko z naszej kadry, nie trafiło nogami w te mistrzostwa. Było, minęło – jeszcze wiele zawodów przed nami, to był dopiero pierwszy etap w drodze do Paryża

– powiedział nam Wojciech Pszczolarski.

– Jeśli chodzi o nie trafienie z nogami, brałbym pod uwagę to, że część zawodników średniodystansowych, która zdobywała medale, była już po pierwszych startach. Szczególnie mam tu na myśli Simone Consonniego, którego chłopaki z kadry Włoch określili MVP mistrzostw Europy. Te mistrzostwa były dosyć wcześnie, porównując z mistrzostwami świata w poprzednich latach (odbywały się one na przełomie lutego i marca). Teraz wyścigów szosowych było bardzo mało, ale wyjątkiem od tej teorii są Roger Kluge i Theo Reinhardt, którzy obronili tytuł w madisonie. To takie trochę tłumaczenie się, gdzieś na pewno jest w tym trochę prawdy, ale bez tego też można było pojechać dobrze

– dodał, zwracając uwagę na to, że w średnim dystansie wyścigi szosowe są niezwykle istotne w kontekście przygotowań.

Bardzo szybki madison w Grenchen, w którym żadnej parze nie udało się nadrobić okrążenia nad resztą stawki (!), był debiutanckim startem pary Wojciech Pszczolarski-Szymon Sajnok.

– Wyścig był bardzo fajny, taki madison na wyniszczenie. Jeśli ktoś popełnił jakieś błędy albo złapał kryzys, to od razu było to widać. Była ostra wymiana sił i ciosów – do samego końca kilka par walczyło o tytuł. Trzeba przyznać, że Portugalia zaskoczyła swoją dyspozycją – nie są to kolarze anonimowi, ale przypuścili dwa bardzo mocne ataki

– mówił Wojciech Pszczolarski.

– Zgranie i przejeżdżenie razem tych wyścigów jest bardzo ważne, szczególnie istotna jest technika. Wiele osób chciałoby jeździć madisona i wydaje się, że to jest proste – „wystarczy machnąć ręką i wypchnąć drugiego zawodnika”. Ale ta technika, odpowiednie wypchnięcie i wyczucie tej zmiany powoduje, że nie traci się na tych zmianach, a przy 200 okrążeniach i prędkości pod 60 km/h małe błędy techniczne, po których trzeba trochę nadrabiać, dokręcać, są odczuwalne. Na naszym przykładzie z mistrzostw Europy, na 120 okrążeń do mety błąd spowodował, że w moment straciliśmy rundę, bo akurat nastąpił atak Portugalczyków i przez ponad 30 okrążeń jechało się bardzo wysokim tempem i w chwilę straciliśmy kontakt z czołówką i z szansą na dobry wynik

– dodał.

Zawodów torowych nie jest dużo, przez co nie zawsze wiadomo, w jakiej dyspozycji przed imprezami są poszczególni zawodnicy. Wojciech Pszczolarski przyznaje jednak, że formę można ocenić na podstawie występów w wyścigach szosowych – dodatkowo grono zawodników walczących w imprezach mistrzowskich jest dosyć szczelne, więc wszyscy dobrze się znają.

– Rzadko pojawiają się jakieś nowe nazwiska, każda reprezentacja ma kilka osób, które jeżdżą w tym madisonie i wiemy, w jakim zestawieniu są naprawdę groźni. Tu przykład Brytyjczyków – pojawił się Oliver Wood z Fredem Wrightem, który powrócił na tor po jakimś czasie i nie było pewne, jak on sobie z tym poradzi. Ethan Hayter jest po kontuzji – gdyby to on jechał razem z Woodem, to pewnie włączyliby się do walki o medale, a tak jeszcze w samej końcówce stracili okrążenie. Znamy się dobrze i wiemy, na co kogo stać i na co komu można pozwolić, ale czasem są takie sytuacje, że ciężko odpowiedzieć na atak

– wyjaśniał.

Mistrzostwa Europy były pierwszą imprezą, w której można było zdobyć punkty do rankingu olimpijskiego. Oczka zdobyte w kontynentalnych czempionatach mają jednak najmniejszą wagę ze wszystkich zawodów, wchodzących w skład kwalifikacji do Igrzysk w Paryżu.

– Plus jest taki, że punkty za mistrzostwa kontynentu są mnożone razy 0,75, więc mistrzostwa Europy są w całym rankingu najmniej cenne. Najważniejszą imprezą w kontekście kwalifikacji olimpijskich są mistrzostwa świata – myślę, że jeśli tu ktoś, czy drużyna, czy omnium albo madison, coś zepsuje, nie ukończy, to igrzyska mogą odjechać. Do tych zawodów trzeba przede wszystkim podejść z głową i dobrze przemyśleć, kogo wystawić w konkretnych konkurencjach

– mówił Polak.

Wracają sześciodniówki

Po kilku sezonach storpedowanych przez pandemię koronawirusa, powoli do kalendarza wracają też sześciodniówki, w których regularnie startuje Wojciech Pszczolarski. W ostatnich miesiącach wziął on udział w zawodach w Kopenhadze (z Damianem Sławkiem), Rotterdamie (z Bartoszem Rudykiem) i w Berlinie, gdzie w parze z Filipem Prokopyszynem zajął piątą pozycję.

– Sześciodniówki wróciły w 50%, bo niektóre odbywały się w formie trzydniówek – w Kopenhadze i Berlinie. W pełni odbyły się jedynie w Gandawie i Rottterdamie. Ja oprócz Gandawy wszystkie starty zaliczyłem, ale nie było ich dużo. Myślę, że dopiero w przyszłym roku będzie można powiedzieć, że na dobre wracają te imprezy

– mówił polski zawodnik.

Wojciech Pszczolarski od wielu lat bierze udział w tego rodzaju imprezach. W jaki sposób on i inni Biało-Czerwoni znajdują się w sześciodniówkowej stawce?

– To jest już wyrobiona marka plus kontakt – pomaga nam zaprzyjaźniony niemiecki menedżer. W poprzednich latach mieliśmy jeszcze lepszą markę, która trochę podupadła przez covid i perturbacje w kadrze. Te wyniki nie były jakieś super, ja też nie byłem w stanie startować wszędzie, więc dawałem szansę młodszym zawodnikom, żeby poczuli, jak to jest ścigać się na takim poważniejszym poziomie. Ciężko jest się dostać na ten top sześciodniówek, bo w środku zawodów zaczynają się tworzyć koalicje. Dla krajów Beneluksu, Francji czy Niemiec, jesteśmy jeszcze państwem ze wschodu. Na wschód od Odry zaczynają się dla nich te egzotyczne zespoły sześciodniówkowe

– tłumaczył.

– Dla nas, dla reprezentacji Polski, gdzie u nas na zawodach typu mistrzostwa Polski poziom w zasadzie nie istnieje, to są jedyne zawody, żeby zaistnieć na świecie

– dodał.

Sześciodniówki są imprezami nastawionymi głównie pod show, stąd programy zawodów obfitują w bardzo widowiskowe konkurencje. Nie ma jednak mowy o różnego rodzaju „ustawkach”, za to występują koalicje między parami.

– Mogłoby się wydawać, że tak jest, ale ciężko byłoby coś takiego zrobić. Bardziej robią się koalicję między parami, że na przykład przychodzą do nas Duńczycy i mówią, że widzą, że możemy być w top5 oni walczą o podium i razem próbujemy nadrabiać okrążenie. Czasami organizatorzy ograniczają obroty i to jest jedyna „ustawka” pod publikę, żeby kibice widzieli, że cały czas kręcimy z kadencją 120+ i tylko to jest ewentualnie narzucane z góry

– wyjaśniał Wojciech Pszczolarski.

Rzeczone koalicje to jednak domena wielodniowych zmagań – nie występują one w pojedynczych wyścigach, gdyż są one po prostu zbyt szybkie.

– Ten madison jest tak szybki, że nie ma na to czasu. Można domniemać, że akcja z Włochami w mistrzostwach Europy była dogadana, bo Szymon Sajnok i Simone Consonni jeździli razem w jednej ekipie i się przyjaźnią, ale to był totalny przypadek, że zabraliśmy się z Włochami, bo jest to niemożliwe, żeby z kimś się dogadać, przez to, że wyścig jest tak szybki

– dodał.

Jak zatem wygląda komunikacja między zawodnikami w madisonie? Jak mówi Wojciech Pszczolarski, kluczem do sukcesu jest doświadczenie.

– Przy zmianie jest moment dwóch, maksymalnie trzech sekund, żeby coś przekazać, aczkolwiek nie zawsze się dokładnie usłyszy. Ważne jest to obściganie – sześciodniówki naprawdę bardzo pomogły mi, żeby ten madison wszedł w krew, ale musi być też druga osoba, z którą się świetnie dogadujesz. Na przykład Theo Reinhardt i Roger Kluge, którzy jeżdżą praktycznie cały czas razem i ja się nie dziwię, że wszystkie wyścigi wychodzą im w zasadzie perfekcyjnie, błędów praktycznie nie ma. W zeszłym roku jak jechałem z Bartkiem Rudykiem w Rotterdamie, to widziałem, że z dnia na dzień miał coraz lepszą technikę, a w końcówce było widać, że weszło mu to w krew i nawet się nie obracał za siebie i nie sprawdzał, gdzie jest peleton, tylko podchodził do zmiany i wiedział, że gdzieś się w tym peletonie spotkamy

– opisywał.

Sześciodniówki znacząco różnią się od pojedynczych konkurencji w imprezach mistrzowskich. Wojciech Pszczolarski porównuje je do szosowych etapówek.

– Jest większy szacunek do samego siebie. Każdego dnia jedzie się dwa madisony, wyścig eliminacyjny parami i kilka innych – około 100-120 kilometrów dziennie – więc tych wyścigów jest sporo. To jest taka tygodniowa etapówka na torze – jakby np. w Paryż-Nicea zawodnik codziennie dawał sobie strzały w kolano, to nie dojechałby do czwartego czy piątego etapu. Podobnie jest w sześciodniówce – właśnie czwartego, piątego dnia wszyscy zaczynają trochę luzować i zaczynają się wtedy koalicje, żeby już z kimś odjeżdżać. Jest dużo szanowania samego siebie, dlatego nadrabia się tak wiele okrążeń, bo nie można nie goni się na siłę – my puścimy kogoś, to zaraz ktoś nas puści. Na sześciodniówce następuje selekcja naturalna i ostatniego dnia wszyscy tylko odliczają do końca

– mówił Wojciech Pszczolarski.

A jaka jest ulubiona sześciodniówkowa konkurencja dwukrotnego mistrza Europy elity w wyścigu punktowym?

– Myślę, że najbardziej lubię madisony trwające 45-60 minut. W Kopenhadze był też wyścig na 75 minut, a nawet 75 kilometrów, więc to jest taka najbardziej hardcore’owa sześciodniówka. Bardzo ciekawy jest też wyścig eliminacyjny w madisonie – on sam w sobie jest widowiskowy, a co dopiero w parach, gdzie zawodnicy co chwilę się zmieniają. Derny są wyścigiem ciężkim – czasami od razu po starcie krzyczy się derniście, żeby trochę poluzował, bo chce się na tym wyścigu po prostu rozkręcić nogę, bo na dernach niewiele można nadrobić, a dużo można stracić.

Czas na Puchary Narodów

Kolejnym etapem kwalifikacji do Igrzysk Olimpijskim w Paryżu będą Puchary Narodów. Pierwszy z nich odbędzie się w Dżakarcie i potrwa od czwartku do niedzieli. Wojciech Pszczolarski wystąpi w madisonie, w którym pojedzie w parze z Filipem Prokopyszynem.

– Szukamy teraz odpowiedniej pary, która będzie dawała jakąś stabilność wynikową na wyścigach Pucharu Narodów i w mistrzostwach świata i Europy. Biorąc pod uwagę kwalifikacje olimpijskie – wystarczy, że będziemy jeździć w okolicach światowej ósemki i ze spokojną głową będziemy mogli myśleć o Igrzyskach w Paryżu. Patrząc jednak na to, co działo się przed Tokio, nie możemy zrobić tak, że kwalifikacje będą robiły tylko dwie osoby, a chętnych na igrzyska będzie masa, bo też raz, że jest to ograniczone przepisami, a po drugie traci się na wyniku i nawet możliwości zdobycia medalu. Myślę że śmiało mogę powiedzieć, że wyścig olimpijski w Tokio był taki, że przy trochę większym ryzyku można było zakręcić się w okolicach podium

– powiedział reprezentant Polski.

Pozostałe rundy Pucharu Narodów odbędą się w Kairze (Egipt) i Milton (Kanada).

– Jako Europejczycy możemy powiedzieć, że to są egzotyczne kierunki, ale co mają powiedzieć kraje z innych kontynentów, które cały czas przyjeżdżają do Europy, bo tu jest największa gęstość torów. Ta globalizacja kolarstwa to fajny pomysł i tego potrzeba – po to budują tory w Indonezji, Egipcie, Peru, Boliwii, Malezji… Na wielu welodromach jeszcze nie było zawodów, więc kiedyś pewnie będą musiały zostać wykorzystane, bo nie wybudowano ich tylko do treningów

– dodał.

Jednym z welodromów, którego jeszcze nie odwiedził Wojciech Pszczolarski jest półzamknięty tor w Kairze. Polak ścigał się jednak na podobnym obiekcie w kolumbijskim Cali i, jak przyznaje, nie miało to większego wpływu na rywalizację.

– W Kairze jeszcze nie byłem na zawodach, mogę już powiedzieć, że będę tam pierwszy raz. W Kolumbii byłem kilka razy, jest tam chyba goręcej niż w Kairze, a dodatkowo tor jest na wysokości 1000 metrów nad poziomem morza, co jest dodatkowym utrudnieniem, ale nie odczuwałem żadnych problemów z wydolnością. Najbardziej przeszkadzało mi ściganie w Aguascalientes – tam dla wyścigów grupowych, w średnim dystansie, jest to ciężkie ściganie

– mówił Polak, który w Egipcie powalczy o kolejne punkty do rankingu olimpijskiego.

Na razie Wojciech Pszczolarski skupia się na wywalczeniu kwalifikacji do Igrzysk Olimpijskich w Paryżu – dopiero później będzie myślał o starcie w najważniejszej imprezie czterolecia.

– Nie chciałbym tylko pojechać, bo do Tokio też pojechałem, a nie wystartowałem. Moim celem jest na razie pomóc kadrze w zdobyciu kwalifikacji olimpijskiej w madisonie, który automatycznie daje miejsce w omnium, więc to jest główny cel. Później będę skupiał się na tym, żeby być w jak najlepszej formie na okres igrzysk olimpijskich. Myślę, że jeśli będę w dobrej dyspozycji, to może zasłużę na to, żeby wystartować

– zakończył.

 

 

Poprzedni artykułMateusz Rudyk: „Harrie Lavreysen musiał się trochę ze mną pomęczyć”
Następny artykułPuchar Narodów w Dżakarcie 2023: Opublikowano skład reprezentacji Polski
Kacper Krawczyk
Student dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Oprócz szosy, uwielbia ściganie na torze. Weekendami toczy na rowerze nierówną walkę z podkrakowskimi podjazdami.