fot. Tommaso Pelagalli/SprintCyclingAgency/UEC

Mateusz Rudyk po czterech latach wrócił na podium imprezy mistrzowskiej – polski sprinter zajął drugie miejsce w sprincie, przegrywając jedynie ze złotym medalistą Igrzysk Olimpijskich i aktualnym mistrzem świata, Harriem Lavreysenem.

Mistrzostwa Europy w Grenchen były udane dla reprezentacji Polski – Biało-Czerwoni wywalczyli cztery krążki, w tym trzy srebrne w konkurencjach olimpijskich. Daria Pikulik uplasowała się na drugim miejscu w omnium, Patryk Rajkowski w keirinie, a Mateusz Rudyk w swojej koronnej konkurencji – sprincie.

Dla Polaka był to trzeci indywidualny medal imprezy mistrzowskiej w karierze jako zawodnik elity. Wcześniej zajmował trzecie miejsca w sprincie w mistrzostwach świata w Pruszkowie, a następnie w kontynentalnym czempionacie w Apeldoorn. W ubiegłym roku Mateusz Rudyk zakończył udział w mistrzostwach Europy w Monachium na ćwierćfinale, a w październikowych mistrzostwach globu wrócił do czołowej czwórki. Teraz nadszedł czas na pierwszy medal od 2019 roku.

– To bardzo fajne uczucie. Od 2019 nie było mnie na podium imprezy mistrzowskiej, cały czas kręciłem się w czołówce, ale jednak do medalu czegoś brakowało, więc świetnie było stanąć na podium. W finale była mocna walka, bo nie było tak, że nie miałem żadnych szans i było widać, że Harrie Lavreysen musiał się trochę ze mną pomęczyć. Na pewno cieszy, że cały czas niweluję tę stratę do niego i jest to na pewno jak najbardziej na plus

– powiedział Mateusz Rudyk w rozmowie z Natorze.pl po oficjalnym przywitaniu reprezentacji Polski po powrocie z Grenchen.

fot. Tommaso Pelagalli/SprintCyclingAgency/UEC

Polak nie miał łatwej drogi do finału z Lavreysenem – żeby powalczyć o złoty medal z utytułowanym Holendrem, Mateusz Rudyk musiał w półfinale pokonać Mikhaila Yakovleva, od którego był lepszy w dwóch biegach. Taki sam rezultat miał miejsce w ćwierćfinałowym pojedynku z Jackiem Carlinem, mającym w swoim dorobku medale Igrzysk Olimpijskich, a także mistrzostw świata i Europy. Jak mówił nam Mateusz Rudyk po powrocie do kraju, przed rywalizacją z Brytyjczykiem pojawił się stres, jednak wraz z trenerem zdołali go przezwyciężyć.

– Stres chciał mnie troszkę sparaliżować, ale jednak znaleźliśmy z trenerem wspólny język, potrafił mnie zmotywować, ja też byłem w stanie to zrobić, bo czułem się po prostu dobrze i pewnie, tylko musiałem poradzić sobie z głową. W ćwierćfinale trafiłem na Jacka Carlina, to jest brązowy medalista Igrzysk z Tokio w sprincie, więc wiedziałem, że będzie to pojedynek na żyletki. Ale okazałem się silniejszy i wygrywając z nim dostałem takiego dodatkowego kopa i wiedziałem, że mam dobre nogi. Kolejnego dnia przed półfinałem ustalaliśmy taktyki na Yakovleva, jeszcze przed samym startem przyszedł do mnie trener, który powiedział, że musimy zrobić to w taki i taki sposób i wtedy na pewno wygram. Ja postarałem się zrealizować ten plan i wszystko zagrało

– opisywał Mateusz Rudyk, dodając, że przygotowując się do konkretnego wyścigu trzeba mieć plan, który należy dostosowywać do sytuacji panującej na torze.

– Często jest tak, że bieg wygląda inaczej, ale jednak trzeba zawsze mieć jakiś plan i starać się zrealizować bieg po swojemu i pod swoje dyktando. Oczywiście przeciwnik też ma swoją taktykę i stara się zrobić wszystko pod siebie, więc w pewnym momencie nasze plany się krzyżują i każdy musi mieć plany awaryjne. To jest już bardziej instynktowne – widzimy, co się dzieje na torze i musimy na to szybko reagować

– dodał.

Zarówno z Carlinem, jak i Yakovlevem i Lavreysenem, Mateusz Rudyk stoczył pojedynki składające się z dwóch biegów. Czy ma zatem znaczenie, z której pozycji startuje?

– Kiedyś tak było, ale, niestety, jeżeli chce się wygrywać. to trzeba umieć wygrać i z pierwszej pozycji i z 2 pozycji więc jakby teraz jest mi to obojętne. Za każdym razem mam inną taktykę – po prostu trzeba być gotowym na bieg i wygrywać

– powiedział Polak.

Mateusz Rudyk w ramach mistrzostw Europy startował również w sprincie drużynowym. Wraz z Maciejem Bieleckim i Patrykiem Rajkowskim, z którym także rozmawialiśmy po przylocie reprezentacji do Polski, zajął piątą pozycję, wykręcając w pierwszej rundzie czas 43,970 s.

– Jest delikatny niedosyt, bo liczyliśmy, że stać nas na finał B, żeby walczyć o brązowy medal. Coś się nie do końca zgrało, ale na dokładną analizę przyjdzie czas jutro przed treningiem (w ubiegły wtorek). Ta pozycja nie jest też zła, bo jednak to 5. miejsce w Europie. Dobrze rozpoczynamy kwalifikacje olimpijskie, teraz przed nami seria Pucharów Narodów, gdzie też musimy walczyć, by być w tej czołówce i zdobywać dużo punktów, bo w końcu walczymy o Igrzyska Olimpijskie

– powiedział Mateusz Rudyk.

O systemie kwalifikacji i aktualnej sytuacji w rankingach olimpijskich pisaliśmy –> tutaj. Po mistrzostwach Europy w Grenchen, Polska plasuje się na piątych pozycjach w rankingach sprintu drużynowego (zarówno wśród mężczyzn, jak i wśród kobiet). Kolejnymi imprezami, w których będzie można zdobyć cenne punkty do rankingu, będą Puchary Narodów w Dżakarcie (Indonezja), Kairze (Egipt) i Milton (Kanada).

Reprezentacja Polski jest już w Indonezji, gdzie przygotowuje się do pierwszych zawodów z tego cyklu, podczas którego zawodnicy i zawodniczki będą rywalizować w konkurencjach olimpijskich oraz wyścigu eliminacyjnym.

– Staramy się nie liczyć tych punktów, ale ciężko tego nie robić, jeśli wiemy, ile jest ich za konkretne pozycje. Nie myślimy jednak o tym i chcemy w każdych zawodach pojechać jak najlepiej, by zdobyć jak najwięcej punktów. Największą analizę będziemy robić przed mistrzostwami świata, bo będzie to już po mistrzostwach Europy i serii Pucharów Narodów, więc będziemy wiedzieć, w jakiej sytuacji jesteśmy przed najważniejszymi zawodami w kontekście kwalifikacji olimpijskich

– powiedział Mateusz Rudyk.

Puchary Narodów były jedną z części reformy kalendarza torowego, który z roku na rok wygląda trochę inaczej. Aktualnie mistrzostwa Europy mają odbywać się na początku roku, jak miało to miejsce w przypadku zawodów w Grenchen, a światowy czempionat będzie kończył torowy czempionat w październiku. Ze względu na łączone imprezy z innymi dyscyplinami, w ubiegłym roku o medale mistrzostw Europy rywalizowano w sierpniu. W tym sezonie również w lecie odbędzie się natomiast walka o tęczowe koszulki w Glasgow. Jak tego rodzaju zmiany wpływają na Mateusza Rudyka?

– Na pewno musieliśmy się przestawić, bo kiedyś w październiku mieliśmy mistrzostwa Europy, potem przez całą zimę były Puchary Świata, a na przełomie lutego i marca mistrzostwa świata kończyły nasz sezon. Teraz wszystko jest różnie, bo najpierw mistrzostwa Europy były w sierpniu – w tym roku były w lutym. Mistrzostwa świata mieliśmy w październiku, a teraz będą w sierpniu. Są w całkiem innych terminach, ale wiemy o tym na tyle wcześniej, że jest czas, by przemyśleć plan szkolenia i mentalnie się na to nastawić. Mamy tak samo, jak reszta świata, więc po prostu musimy się do tego dostosować

– tłumaczył Polak.

UCI Torowa Liga Mistrzów – „to było potrzebne kolarstwu torowemu”

Mateusz Rudyk jest jedynym polskim kolarzem, który startował w obu odsłonach UCI Torowej Ligi Mistrzów. Jako sprinter rywalizował on w keirinie i sprincie, w klasyfikacji generalnej całego cyklu Polak zajął 10. miejsce.

– Jeżeli mówimy tylko o oprawie i jak to wygląda, to na pewno kolarska Liga Mistrzów jest na innym poziomie. Została stworzona głównie po to, by kibicom po prostu się to fajnie oglądało. To ma dobrze wyglądać w telewizji i z trybun – wszystko odbywa się jednego wieczora, trwa trzy godziny i jest to zrobione stricte po to, by przyciągnąć nowych kibiców do kolarstwa torowego, by pokazać, jak ta dyscyplina może wyglądać. Jest to trochę podobne do piłkarskiej Ligi Mistrzów – wszystko z całą otoczką trwa właśnie 3 godziny i ma charakterystyczną atmosferę. Jednak mistrzostwa świata czy Europy są rozciągnięte praktycznie na przestrzeni całego tygodnia, od rana do nocy. Jestem w stanie uwierzyć, że trochę może to nudzić i czasem tego się fajnie nie ogląda. W Lidze Mistrzów jest szybko, efektownie – są pokazane bardzo widowiskowe konkurencje. Fajne jest też to, że trzeba wygrywać, nie ma żadnych repasaży, po prostu trzeba być najlepszym. Cieszę się, że coś takiego powstało, bo było to kolarstwu torowemu potrzebne

– mówił.

UCI Torowa Liga Mistrzów nie jest tylko innowacyjna pod kątem oprawy – różni się też format konkurencji. W przypadku krótkiego dystansu, zawodnicy i zawodniczki rywalizują w trzyosobowym sprincie, a keirin zamiast sześciu, ma pięć okrążeń.

– Zupełnie inaczej jeździ się zwykłe biegi sprinterskie, a trzyosobowe. W tych pierwszych jest moment czarowania, wolnej jazdy, natomiast w trzyosobowych coś takiego nie istnieje. Wyścig jest rozgrywany szybko od samego startu, jest też zupełnie inna taktyka. Właśnie po to są te trzyosobowe biegi, żeby pokazać ten sprint w spektakularny sposób. Keirin też jest trochę skrócony – to jest zrobione głównie pod kibiców, ale dla kolarzy też jest to dobre, bo możemy pościgać się w tym „martwym” sezonie w listopadzie i grudniu i trochę podszlifować formę

– opisywał Mateusz Rudyk, mówiąc, że nie byłby orędownikiem wprowadzenia tego formatu do imprez mistrzowskich.

– Osobiście wolę dwuosobowe biegi, ale kto wie. Według mnie tradycja kolarstwa torowego i sprintu sięga tak daleko, że tak po prostu władze tego nie zmienią. Dwójkowe biegi to ta gra nerwów, czarowanie, oczekiwanie na moment ataku – to również jest ciekawe do oglądania

– zakończył.

Poprzedni artykułParyż 2024: Jak działają kwalifikacje olimpijskie?
Następny artykułWojciech Pszczolarski o mistrzostwach Europy, sześciodniówkach i kwalifikacjach olimpijskich [wywiad]
Kacper Krawczyk
Student dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Oprócz szosy, uwielbia ściganie na torze. Weekendami toczy na rowerze nierówną walkę z podkrakowskimi podjazdami.