fot. Nations Cup Hong Kong

Reforma torowego kalendarza, którą w ubiegłym roku rozpoczęła Międzynarodowa Unia Kolarska miała całkowicie zrewolucjonizować kolarstwo torowe. Jak na razie jest ona jednak wielkim fiaskiem – od początku roku jedynie igrzyska olimpijskie i Puchar Narodów w Hongkongu odbyły się zgodnie z wcześniej zaplanowanymi terminami. Dlaczego kolejne imprezy były przekładane, a obsada była niegodna ich rangi?

Zacznijmy jednak od początku – w marcu ubiegłego roku, podczas mistrzostw świata w kolarstwie torowym ogłoszono całkowitą reformę kalendarza tej dyscypliny. Od 2021 roku dotychczasowy Puchar Świata miał zostać zastąpiony, składającym się z trzech odsłon, Pucharem Narodów, który miał trwać od marca do września. W październiku, a nie na przełomie lutego i marca (jak dotychczas), miały odbywać się mistrzostwa świata, natomiast zimą kolarze i kolarki planowo mieli rywalizować w nowej formule zawodów – Lidze Mistrzów. Ze względu na reorganizację kalendarza torowego, swój termin zmieniły też mistrzostwa Europy, które zostały przeniesione na luty. Impreza nie odbyła się jednak zgodnie z planem…

Koronawirus torpeduje plany UCI

Niedługo po ogłoszeniu reformy kalendarza torowego, pandemia koronawirusa rozwinęła się na dobre. Odwoływano kolejne imprezy, w tym igrzyska olimpijskie, które przeniesiono na rok 2021 – ten, w którym zadebiutować miały nowe cykle zawodów. Z tego powodu zmieniono harmonogram Pucharu Narodów – jego wszystkie trzy odsłony miały odbyć się przed najważniejszą imprezą czterolecia (w tym wypadku pięciolecia). Nie zważając jednak na ewentualne, kolejne fale epidemii, a także restrykcje związane z przemieszczaniem, UCI nie zrezygnowała z pierwotnego pomysłu – każda z trzech rund Pucharu Narodów miała odbyć się w trzech różnych zakątkach świata – w Newport (Walia), Hongkongu oraz Cali (Kolumbia).

Z organizacji imprezy dość szybko wycofało się Newport, a ze względu na restrykcje, do Hongkongu przyleciało niewiele reprezentacji, przez co poziom tej rundy Pucharu Narodów był bardzo niski – podobnie jak w przypadku zastępczej rundy w Sankt Petersburgu, która odbyła się dwa tygodnie przed igrzyskami olimpijskimi. Jakby tego było mało, z lutego na czerwiec przeniesiono mistrzostwa Europy w Mińsku (organizowane przez UEC), co również było spowodowane pandemią.

Nie tylko pandemia

Problemy z koronawirusem nie były jednak jedynymi, z którymi musiało mierzyć się UCI i organizatorzy największych imprez. Mniej więcej w połowie maja, ze względu na krwawe protesty w Kolumbii, w których zginęło kilkadziesiąt osób, przeniesiony został Puchar Narodów w Cali. Zamieszki były spowodowane propozycją podniesienia podatków przez prezydenta kraju, Ivana Duque. Gdy rząd i prezydent wycofali się z tego pomysłu, protesty nie ustały ze względu na brutalność policji, korupcji, a także innym reformom wprowadzanym przez rządzących. Ostatecznie protesty ustały, a impreza odbyła się z opóźnieniem, w ubiegłym tygodniu. Nie spowodowało to jednak, że jej obsada była dobra. Do Kolumbii przyjechały między innymi reprezentacje Polski, Kanady czy Belgii, ale to wciąż za mało, jak na jeden z najbardziej prestiżowych cyklów Międzynarodowej Unii Kolarskiej.

Ponownie przeniesione zostały mistrzostwa Europy – tym razem zmieniła się nie tylko data ich rozegrania, ale i miejsce. Impreza od dłuższego czasu budziła wiele kontrowersji, ale Europejska Unia Kolarska podjęła decyzję o ich odwołaniu dopiero po aresztowaniu opozycyjnego dziennikarza Romana Protasiewicza, i jego partnerki, Sofii Sapiegi. Z mistrzostw nie zrezygnowano jednak od razu, a dopiero wtedy, gdy wycofały się z nich czołowe, europejskie reprezentacje, jak Holandia, Niemcy czy Belgia.

Organizatora imprezy mistrzowskiej zmieniła też Międzynarodowa Unia Kolarska, odpowiedzialna za mistrzostwa świata. Początkowo tegoroczny czempionat miał zostać zorganizowany w Aszchabadzie, stolicy Turkmenistanu – totalitarnego reżimu, pełnego wielu niedorzecznych zakazów i nakazów, gdzie wolność prasy praktycznie nie istnieje. Imprezę, według oficjalnych informacji, odwołano, ponieważ przy obecnych restrykcjach związanych z koronawirusem nie da się jej zorganizować. Być może jest to prawda, ale faktem jest, że opinia publiczna od samego początku sprzeciwiała się organizacji mistrzostw w tym azjatyckim państwie, a pandemia mogła być dobrym pretekstem, by wycofać się z tego nietrafionego pomysłu.

Co czeka nas w przyszłości? Czy jest nadzieja na normalne, międzynarodowe zawody torowe?

W tym roku, z największych torowych imprez, zgodnie z planem odbyły się zaledwie dwie – igrzyska olimpijskie oraz Puchar Narodów w Hongkongu. Wszystkie inne albo zostały przełożone, albo odwołane. Przed nami mistrzostwa Europy (5-9 października) i świata (20-24 października), a także nowy cykl UCI – Torowa Liga Mistrzów – która ma odbyć się w listopadzie i grudniu.

Ze względu na stały progres w szczepieniach, wszystkie z tych zawodów powinny odbyć się zgodnie z planem, choć być może bez kibiców. Wydaje się, że jedyną imprezą, którą kolarze i kolarki z czołówki mogą odpuścić, są mistrzostwa Europy (Grenchen, Szwajcaria) – ranga mistrzostw świata (Roubaix, Francja) jest bardzo wysoka, a Torowa Liga Mistrzów ze względu na innowacyjny format, a także atrakcyjne nagrody, raczej będzie cieszyć się dużym zainteresowaniem. Tym bardziej, że w cyklu udział będą mogli wziąć jedynie wybrani, najlepsi zawodnicy i zawodniczki.

Na korzyść cyklu działa fakt, że każda z sześciu rund zostanie rozegrana na terenie Europy (może poza Izraelem, ale to wciąż bliżej niż Hongkong czy Kolumbia), więc przemieszczanie się między tymi krajami będzie znacznie łatwiejsze. Możemy więc spodziewać się, że powoli wszystko zacznie wracać do normy i będziemy mogli znów emocjonować się kolarstwem torowym na najwyższym poziomie!

Poprzedni artykułMaximilian Levy zakończył karierę
Następny artykułPodsumowanie mistrzostw Polski elity
Kacper Krawczyk
Student dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Oprócz szosy, uwielbia ściganie na torze. Weekendami toczy na rowerze nierówną walkę z podkrakowskimi podjazdami.