fot. archiwum prywatne Urszuli Łoś

Dwa brązowe medale zdobyte w Pucharze Świata 2018/2019 czynią z Urszuli Łoś medalową nadzieję podczas mistrzostwa świata w kolarstwie torowym, które w dniach 27 lutego – 3 marca zostaną rozegrane w Pruszkowie, rodzinnym mieście 24-letniej kolarki. 

Urszula Łoś zdobyła brązowy medal w keirinie podczas rundy Pucharu Świata 2018/2019 w Londynie. Następnie, w Nowej Zelandii wraz z Marleną Karwacką sięgnęła po krążek z tego samego kruszcu w sprincie drużynowym. Reprezentantka klubu Stal Grudziądz weszła zatem automatycznie do grona tych reprezentantów Polski, którym w Pruszkowie bacznie będą się przyglądać kibice i eksperci – także w kontekście chociażby igrzysk olimpijskich w Tokio w 2020 roku.

Jak wyglądają twoje bezpośrednie przygotowania do mistrzostw? 

W tej chwili koncentrujemy się na treningach szybkościowych i podtrzymujących moc. Przestajemy już ćwiczyć na siłowni i teraz będziemy w zasadzie więcej odpoczywać. Treningi mają na celu jedynie podtrzymać to, nad czym pracowaliśmy w ostatnim czasie. Trenuję też cały czas pod dachem, ponieważ w Polsce jest teraz za zimno, żeby wychodzić na szosę.

W zakończonym niedawno Pucharze Świata 2018/2019 zdobyłaś dwa medale. Jak go podsumujesz? 

Ten sezon na pewno był bardzo ciężki, ponieważ ścigaliśmy się właściwie co dwa tygodnie, a kilka dni ścigania z rzędu też dały w kość, dlatego ważne było to, aby po skończonym wyścigu zaraz się zregenerować, bo za chwilę były kolejne starty. Dlatego uważam, że było trudno, ale jednocześnie jestem zadowolona z moich występów w Pucharze Świata, bo nie spodziewałam się aż tak dobrych wyników. 

Ten brązowy medal w keirinie zdobyty w Londynie chyba najbardziej zapadł ci w pamięci, prawda?  

Pewnie, że tak. Wtedy to już w ogóle nie spodziewałam się medalu, a jeszcze na dodatek tego dnia każdy bieg rozgrywał się w zasadzie pode mnie. Czego bym nie zrobiła, to i tak przechodziłam dalej (śmiech). Wiadomo też, że sporo mnie to kosztowało, bo w tej konkurencji jeśli nie wyjdzie się z pierwszego biegu, to trzeba pojechać w repasażu. A trudno jest wyjść od razu, z pierwszego. I u mnie właśnie jakoś tak się dzieje, że przeważnie jadę w repasażu i to z niego przechodzę dalej. 

A jak wspominasz medal w sprincie drużynowym z Marleną Karwacką w Nowej Zelandii? 

To był pierwszy raz, kiedy jechałyśmy trzy biegi. Pomiędzy pierwszym a drugim biegiem była godzina przerwy, ale pomiędzy drugim a trzecim już tylko około dwudziestu minut, dlatego nie tylko my odczuwałyśmy zmęczenie, a właściwie skumulowanie zmęczenia. Trzeci bieg jedzie się już właściwie ostatkiem sił.

O ten brąz walczyłyście z kolarkami z klubu Subway New Zealand Track Trade Team – Olivią Podmore i Tahlay Christie. Znacie ich możliwości, wiedziałyście, czego się po nich spodziewać? 

Tak, ponieważ były u nas w zeszłym roku w czerwcu na Grand Prix, więc wiedziałyśmy mniej więcej, co sobą reprezentują. Ale tak jak powiedziałam – one też jechały trzeci bieg, także to wszystko rozegrało się właśnie wtedy i mogło potoczyć się różnie. Na szczęście okazało się, że karta jest po naszej stronie i udało się. 

Masz doświadczenie startu w mistrzostwach Europy, a nawet zdobycia w nich medalu, a więc jak mogłabyś porównać poziomy, z jakimi macie do czynienia na przykład w mistrzostwach Starego Kontynentu i w Pucharze Świata? 

Myślę, że poziom jest tak samo wysoki w tych dwóch imprezach, z tym że – wiadomo – w Pucharze Świata startuje więcej narodowości, które się wymieniają w zależności – można to tak ująć – potrzeb punktowych [zbierania punktów – przyp. M.W.]. Jednak każdy, kto staje do jednych czy drugich zawodów jest bardzo dobrze przygotowany.

W której z rund Pucharu Świata 2018/2019 najlepiej się tobie ścigało? 

Najlepiej ścigało mi się w Kanadzie, ponieważ dobrze się czułam, ustanowiłam rekord Polski w jeździe na czas na 200 metrów i dobrze zaprezentowałyśmy się w sprincie drużynowym. Mimo że przyjechaliśmy tam dopiero dwa-trzy dni przed startem, to nie odczuwałam żadnego jet lagu i wydaje mi się, że najlepiej przeszłam tamten Puchar. 

Polscy kolarze, kibice i dziennikarze cieszą się, że mistrzostwa świata w kolarstwie torowym po raz drugi w historii odbędą się w Polsce, w domu, ale ty w związku z tym, że pochodzisz z Pruszkowa, nie tylko przysłowiowo będziesz się czuć jak u siebie. 

Myślę, że to, iż będę u siebie, oraz że znam ten tor od podszewki będzie dla mnie dużą zaletą. Będę mogła liczyć na wsparcie wielu osób – rodziny, przyjaciół, znajomych, a nawet moich nauczycieli z gimnazjum czy ze szkoły podstawowej. Także sama obecność tych wszystkich ludzi, świadomość, że na mnie patrzą i trzymają kciuki doda mi otuchy na starcie. 

Wiesz już w jakich konkurencjach wystartujesz? 

Około dziesięć dni przed mistrzostwami odbędzie się sprawdzian, po którym trener powie kto, w jakich konkurencjach pojedzie. Jednak ja bardzo liczę na jazdę na czas na 500 metrów ze startu zatrzymanego oraz na keirin. No i oczywiście też na sprint drużynowy. 

I ten sprawdzian odbędzie się na torze w Pruszkowie? 

Tak, to odbędzie się po prostu w ramach treningu.

A jeśli idzie o keirin, to kto twoim zdaniem jest największym faworytem do zdobycia tęczowej koszulki? 

Myślę, że największe szanse będą miały Australijka Stephanie Morton i Lee Wai Sze z Hongkongu. Chociaż keirin jest dość nieprzewidywalną i podatną na kraksy konkurencją, w której każdy może wygrać. Wszystko może się zdarzyć.

Skoro jesteśmy już przy konkurencji keirin i kraksach, to w finałowym biegu o miejsca 1-6 w Londynie, tuż przed tobą wydarzył się upadek. Kolumbijka Martha Bayona liznęła koło Koreanki Hyejin Lee, przez co ty straciłaś kilka metrów, a mimo to udało ci się stanąć na najniższym stopniu podium. 

Tak, bo ja w sumie na tej wywrotce skorzystałam. Wyniosło mnie na górną część toru i w sumie dzięki temu miałam wszystko pod kontrolą. Oglądałam nawet z odtworzenia ten wyścig, bo mój tata go nagrał, i widać, że spojrzałam w lewo. Zobaczyłam, jak dziewczyny upadły, reszta pojechała i stanęłam szybko w korby, żeby je dojść. 

Wiadomo, że przygotowujesz się do igrzysk olimpijskich w Tokio w 2020 roku, ale czy snujesz jeszcze dalsze plany dotyczące kolarstwa? Może dotyczące zmiany dyscypliny, na przykład na szosę? 

Nie, w ogóle nie mam takich myśli, by przekwalifikować się na średniodystansowca na torze czy przejść na szosę. Cały czas będę startować w konkurencjach sprinterskich i zobaczymy, jak to się rozwinie w przyszłości.

A sześciodniówki? 

Jeśli nadarzy się okazja, to myślę, że z niej skorzystam. W sześciodniówkach jest trochę zabawy i pokazowej jazdy, więc czemu nie.  

Czego ci życzyć z okazji mistrzostw świata w Pruszkowie?

Szybkiej nogi i połamania kół, ale nie dosłownie. 

Rozmawiała Marta Wiśniewska

Poprzedni artykułSix Day Melbourne 2019: O’Brien i Howard o swoim zwycięstwie
Następny artykułPruszków 2019: Gwiazdy w składzie reprezentacji Wielkiej Brytanii
Marta Wiśniewska
Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. W kolarstwie szosowym urzeka ją estetyka tej dyscypliny stojąca w opozycji do cierpienia. Amatorsko jeździ na rowerze górskim i szosowym, przejeżdżając kilka tysięcy kilometrów rocznie.